Damskie stroje do chodzenia po górach w XIX w.

Propozycje strojów do chodzenia po górach pojawiły się nie raz na łamach dziewiętnastowiecznej prasy dla kobiet. Gdy się im przyjrzymy, zauważymy, że trudno mówić o konsekwentnym pomyśle na ubiór, który byłby praktyczny i wygodny. Raczej chodziło o pokazywanie modeli sukien, bo przecież czymś należało zapełnić kolejne numery gazet dla pań. Dopiero pod koniec XIX w. można zauważyć pewne uproszczenie stroju, aczkolwiek nie należy obiecywać sobie zbyt wiele. Nadal obowiązywał gorset, cieniutkie, wąskie buciki na półobcasie, kapelusze z piórkiem… Modele na poniższych ilustracjach zostały ułożone chronologicznie od najstarszych.

Trzeba mieć na uwadze, że w XIX w. damskie suknie nie zawsze opisywane były w prasie wprost jako te do chodzenia po górach. Czasem o ich charakterze świadczą towarzyszące rekwizyty w postaci prostej torby przewieszonej na ukos, długiego kija, jaki powszechnie używano podczas górskich wycieczek. Nie bez znaczenia jest też krajobraz w tle.

„Les Modes Parisiennes” 1866 r., nr. 1227
„Tygodnik Mód i Powieści” 1872 r., nr 30
„Tygodnik Mód i Powieści” 1872 r., nr 22

Poniżej but do chodzenia po górach na półobcasie.

„Tygodnik Mód i Powieści” 1874 r., nr 36
„Tygodnik Mód i Powieści” 1876 r., nr 34

„Tygodnik Mód i Powieści” 1882 r., nr 40

Poniżej spódnica z klamerką mającą ułatwiać chodzenie po górach. Informację o takiej znajdujemy we wspomnieniach Magdaleny Samozwaniec. Jak opisuje, jej ojciec Wojciech Kossak postanowił zabrać swoją małżonkę w podróż poślubną nie do Włoch, jak na „porządną”, bogatą rodzinę przystało, ale do Zakopanego i na Zawrat. Ponieważ żona w akcie ślubnym przysięgała posłuszeństwo, a do tego z miłości do męża była gotowa zrobić wszystko, poszła w nieznane w bucikach z jedwabiu i „w sukni z turniurą, spiętą po bokach klamerkami, aby była nieco krótsza (…). Nim doszli do schroniska, zrobiło jej się słabo, a w schronisku zemdlała”.

(w: M. Samozwaniec „Maria i Magdalena”, Rzeszów 2004 r., str. 83, 84)

„Tygodnik Mód i Powieści” 1889 r., nr 39

Poniżej kolejna spódnica z klamerkami.

„Tygodnik Mód i Powieści” 1895 r., nr 28
„Tygodnik Mód i Powieści” 1889 r., nr 39
„Tygodnik Mód i Powieści” 1891 r., nr 6
„Tygodnik Mód i Powieści” 1892 r., nr 36
„Tygodnik Mód i Powieści” 1897 r., nr 26
„Tygodnik Mód i Powieści” 1898 r., nr 21
„Tygodnik Mód i Powieści” 1900 r., nr 29

***

Stosunkowo prostych strojów, jakie pojawiają się od czasu do czasu w prasie z drugiej połowy XIX w., nie można traktować jako mody powszechnie obowiązującej. Jak wynika z fotografii, wiele kobiet do chodzenia po górach zakładało tradycyjne, to jest zdecydowanie bardziej niewygodne stroje.

***

Walery Eljasz – Radzikowski w swoim przewodniku z 1870 r., traktowanym przez zamierzających chodzić po górach niemal jak Biblia, zwraca uwagę, że stroje do wycieczek powinny być wygodne, lekkie i ciepłe. Należy odrzucić spacerowe parasolki chroniące przed opaleniem i zastąpić je kijami, a turniur (unoszących tył spódnicy), „choćby maleńkich, podług najświeższej mody, nie ma tu po co brać”.

(w: Walery Eljasz – Radzikowski „Ilustrowany przewodnik do Tatr, Pienin i Szczawnic”, Poznań 1870 r.)

Podobnie pisze w 1874 roku Władysław ­Anczyc: kto wybiera się do Zakopanego, niech nie myśli o modnych strojach, ponieważ nie ma tu miejsca do „paradnych przechadzek”, jak w miejscowościach kąpielowych. Jednocześnie instruuje, że jedynym miejscem do spacerów jest droga ciągnąca się przez wieś (ulica Kościeliska), niestety pełna kamieni i żwiru, która podczas upałów „zaleca się” obłokami kurzu, a przy lada deszczu pokrywa grząskim błotem.

(w: W. Anczyc „Zakopane i lud podhalański” „Tygodnik Ilustrowany”, 11.07.1874, str. 28)

Panie jednak wiedziały swoje i nawet zwykłą wiejską drogę potrafiły przekształcić w promenadę, paradując po niej w gorsetach i w eleganckich, choć zakurzonych strojach. W XIX wieku kobiety nie mogły przestać być damami nawet w tak nieprzyjaznych dla elegancji warunkach jak pobyt na wsi. Były za to niewolnicami mody i konwenansów. Jakkolwiek by było, to dzięki wyglądowi robiły karierę (to jest dobrze wychodziły za mąż), dawały dowód swojej zamożności, a także budziły respekt na salonach. Skoro nie pozwalano im studiować, a w konsekwencji nie mogły wyróżniać się wykształceniem czy dobrym zawodem, starały się przykuwać uwagę prezencją. Jak zauważano w katalogu Magazynu Mody Hersego na sezon 1901/1902, moda w tym czasie nie znosiła „opozycyi, ani buntów i gwałtów”, w dodatku wymagała od kobiet bezwzględnego posłuszeństwa.
Tę chorobliwą potrzebę strojenia się W. Miklaszewski nazywa „tresurą w kierunku podobania się mężczyźnie”.

(w: W. Miklaszewski, Strój jako czynnik poniżenia kobiety, „Ster. Organ równouprawnienia kobiet” 1907 r., z. 4, str. 142).

Jak się okazuje, nawet na górskie wycieczki kobiety potrafiły zakładać pod spódnice wielkie krynoliny, o czym świadczą dawne fotografie. Poniżej kobiety w krynolinach i panowie z cylindrach.

***

Maria Kietlińska wspominała: „[…] dla mnie tylko jedno pozostanie zawsze zagadką: jak można było robić wycieczki górskie w ówczesnym ubraniu? Dziadek w długim surducie i nieodstępnym, wysokim, jasnym cylindrze; panny w cieniutkim obuwiu, długich sukniach, gorsetach (matka moja nie, ale ciotka Mila) i – krynolinach!!!” .

(w: M. Kietlińska, Wspomnienia Kraków 1986 r., str. 321)

Po erze krynoliny około 1870 r. nastała era turniury, tworzącej na damskiej sylwetce okazały kuper. I tego modowego hitu nie mogło zabraknąć na szlakach. Potwierdzają to ilustracje zamieszczone w książce Stanisława Witkiewicza pt. „Na przełęczy” (wydanej w 1891 r.), na których można zobaczyć wizerunki dam chodzących po górach w tej właśnie części garderoby.

***

Z ówczesnych pamiętników wynika, że wiele elegantek nie zapominało także o zabieraniu w góry parasolek chroniących cerę przed opaleniem, noszeniu woalek, a nawet sukien z trenami ciągnącymi się po ziemi (choć ten ostatni element, jak się zdaje, był raczej wyjątkiem niż zasadą). Niestety, to, co doskonale sprawdzało się na salonach, nie wytrzymywało zderzenia z przyrodą i siłami natury. W rezultacie na górskich szlakach można było zobaczyć coraz więcej potarganych koronek i wstążek zaplątanych w krzaki czy też połamanych parasolek zostawionych po drodze, jak donosi Mieczysław Orłowicz. A wszystko jako dowód tryumfu natury nad modą. Nic więc dziwnego, że jeden z drukowanych przewodników zalecał, by zabierać ze sobą w góry nożyczki, agrafki, igły i nici.
Parasolki, turniury czy gorsety nie były jedynymi modowymi gadżetami, które musiała mieć dama dla olśnienia owiec na halach, pasterzy i przewodników. W XIX wieku szanująca się kobieta nie pokazywała się poza domem bez nakrycia głowy. Panie chodziły więc po górach w kapelusikach, które niczego nie osłaniały, miały jedynie zdobić i pasować do stroju. Na przełomie XIX i XX wieku nastała moda na kapelusze o wielkich niczym koła od wozu rondach z dziesiątkami piór, kokard, ptaszków i kwiatów. Istny ogród botaniczny w wiosennym rozkwicie! Skutek był taki, że wiatr zdzierał elegantkom z głów te dzieła sztuki, co podczas wycieczek złożonych z wielu osób robiło zjawiskowe wrażenie.
Kazimierz Piliński tak oto opisuje zbiorową walkę z żywiołem uczestników jednej z wycieczek na Halę Gąsienicową:

„Dął ów sławny tatrzański wiatr halny. […] Wszystkie kapelusze pań były już w powietrzu, ku nieopisanemu przerażeniu właścicielek. Usłużni panowie pobiegli za nimi, tracąc po drodze i swoje własne nakrycia głowy. Zaczęła się najzabawniejsza gonitwa za zbiegami. Kapelusze to przystawały na ziemi, to zrywały się do szalonych podskoków, z niezmierną szybkością toczyły się po pochyłym terenie. Z największą zawziętością, mimo okazałej tuszy, gonił jakiś jegomość. Kapelusz magnifiki musiał być niesłychanie drogi. Zaczepił się właśnie wstążką czy tasiemką o krzak kosówki. Uszczęśliwiony już, już chwytał go ręką, gdy potknąwszy się o kamień, runął jak długi na ziemię, a złośliwy kapelusz, wyciąwszy tuż przed dźwigającym się z trudem jegomością kilka zabawnych piruetów, frunął w górę do niemożliwej wysokości i wielkim łukiem spadł w jakieś niedostępne rozpadliny. Inni szczęśliwi łowcy wracali w tryumfie ze zdobyczą. Damy miały tymczasem wiele kłopotu z fryzurami mocno rozwichrzonymi. Nieszczęściem powypadały wszystkie szpilki, a bez nich włosy nie chciały wracać w przepisane karby. Za szpilkami rozpoczęły się gorliwe poszukiwania po trawie”.

Na tym jednak nie koniec był zbiorowych damskich nieszczęść, bo oto wiatr, korzystając z pochylonej pozycji pań, zaczął nakrywać ich głowy spódnicami, odsłaniając wszystkie tajemnice koronkowej bielizny. Damy rzuciły się na ziemię, by ujarzmić dolne części strojów.

(w: K. Piliński „Z teki taternika” Kraków 1908 r., s. 63)

Powyższy tekst stanowi fragment mojej książki pt. „Sielankowanie pod Tatrami. Życie codzienne i niecodzienne Zakopanego w XIX w.”

Poniżej ilustracja doskonale komponująca się z przytoczonymi wcześniej wspomnieniami K. Pilińskiego.

Ze zbiorów Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie