Co kiedyś padało łupem złodziei?

Kradnie się dziś, kradziono i kiedyś. Zmieniły się tylko przedmioty pożądania. Z uwagi na fakt, że przez całe wieki produkcja stała na zdecydowanie niższym poziomie, rzeczy dnia codziennego miały większą wartość niż dziś. Jednym słowem w workach złodziei lądowały przedmioty, na które współcześnie żaden szanujący się przestępca nie zwróciłby uwagi. By się o tym przekonać, wystarczy wziąć do ręki akta dawnych spraw karnych. Ot na przykład taki „Regestr złoczyńców grodu sanockiego” będący zbiorem dokumentów sądowych z lat 1554 – 1638. Dzięki niemu wiemy, że łupem złodziei padały: koszule, „portki płócienne”, pierze, „krawatka modra”, krawieckie sukno, brzytwy, nożyce, chusty, serdaki, spodnie, czapki, buty, „koszule proste” (będące bielizną), suknie, koc, sprzączki, talerze, szafran, goździki i „inne ziela”, śledzie, piwo, sery… Choć bez wątpienia najbardziej dochodowym zajęciem była kradzież… No właśnie, proszę wytężyć wyobraźnię i zgadnąć czego.

Oczywiście, że koni (które z czasem zastąpiły samochody). Było to zajęcie tak powszechne, że trudniący się nim profesjonaliści zasłużyli na osobną nazwę koniokradów. Na liście przedmiotów pożądanych wysoko plasowały się także inne kopytne, takie jak woły czy krowy.

Mijały stulecia, a w upodobaniach złodziei do kradzenia rzeczy drobnych nie zmieniało się wiele, o czym świadczy ogłoszenie zamieszczone na łamach „Kurjera Warszawskiego” z 1840 roku (nr 22).

***

Jest 20.12.1918 roku. Kraj nasz cieszy się świeżo odzyskaną niepodległością, a w upodobaniach złodziei nie zmienia się nic. Poniżej fragment z „Gazety Śledczej” z tej właśnie daty.