Edwin Landseer – malarz „od zwierząt”

Malarzy można dzielić na wiele kategorii. Na tych „od grubych kobiet” (Rubens), tych od scen rodzajowych (Vermeer, Hooch), czy pejzaży (Ruisdael). A czy znają Państwo jakiegoś malarza „od zwierząt”? Zapewne niektórzy powiedzą, że tak i wymienią Wojciecha Kossaka. Jak wspomina jego córka Magdalena Samozwaniec, Wojciech Kossak faktycznie kochał wszystko co miało cztery nogi, a najlepiej gdy były to konie. Był jednak raczej malarzem scen batalistycznych z udziałem zwierząt. Ale przejdźmy do rzeczy. Dziś chciałabym przedstawić Państwu twórczość prawdziwego malarza „od zwierząt” – Anglika Edwina Landseera (1802 – 1873 r.). Już w dzieciństwie uważany był za cudowne dziecko. Jego twórczość była powszechnie doceniana, a obrazy zdobiły niejeden dom klasy średniej.

Jak zatytułowaliby Państwo poniższy obraz?

Moja propozycja, to żałobnik. Obrazy E. Landseera mają w sobie coś, co chwyta za serce i uczy szacunku do zwierząt.

Poniżej mężczyzna przebywający w klatce z dzikimi zwierzętami i zwiedzający, którzy oglądają z zainteresowaniem tą scenę.

***

Dwa aforyzmy dla uzupełnienia.

W oku przygarniętego psa można znaleźć więcej wdzięczności niż w oku człowiek obsypanego bogactwem.

Boże spraw, by inni patrzyli na mnie z takim uwielbieniem, z jakim patrzy na mnie mój pies.

***