Jak nas widzieli cudzoziemcy w XVIII wieku?

To prawda, że lubię naszych przodków przedstawiać bez pudru i pomady, a czasem nawet pośmiać się z nich nieco. Nie wszystkim podoba się to. Czasem na portalach spotykam się z zarzutami uprzedzenia do warstw wyższych, szargania rodzimej tradycji, a nawet manipulacji faktami.

Wnioski, jakie wyciągam, pisząc o przeszłości, opieram zawsze na materiale źródłowym z epoki tj. na dawnych pamiętnikach, relacjach, artykułach, aktach prawnych… Niestety nie zawsze nasza historia była tak piękna i tak koronkowa, jak chcielibyśmy ją widzieć. Czasami mam wrażenie, że brakuje nam pokory i dystansu w mówieniu o samych sobie. Zbyt często idealizujemy przeszłość, a zbyt rzadko chcemy wyciągać wnioski na przyszłość i zmieniać się na lepsze. Wciąż tańczymy z chochołem z „Wesela” S. Wyspiańskiego. W nawiązaniu do tego wątku pozwalam sobie przedstawić relacje o Polsce z lat siedemdziesiątych XVIII wieku odwiedzającego nasz kraj Anglika N. Wraxalla. No cóż, jak nas widzieli, tak nas pisali.

***

Warszawa zdaje się łączyć w sobie wszystkie skrajności cywilizacji i barbarzyństwa, wspaniałości i szpetoty, bogactwa i nędzy; ale w przeciwieństwie do wielkich miast europejskich skrajności tych nie łagodzą żadne stopnie pośrednie. Stan średni wszędzie indziej tworzący najliczniejszą i najbardziej uprzemysłowioną warstwę ludności, tu prawie nie istnieje. Pałace i budy, budynki możnych i lepianki biedaków składają się łącznie na większą część tego miasta. Przywodzi to na myśl współegzystencję panów i niewolników, lordów i wasali, taką jaka mogła istnieć w ciemnych wiekach średniowiecza… Nawet Konstantynopol jest o wiele mniej barbarzyński, a rządy otomańskie zdają się być łaskawsze dla handlu, wynalazczości i rzemiosła, humanizujących społeczeństwo… Dlatego Turcy, chociaż daleko im do dawnej świętości, nie przedstawiają takiego obrazu upadku ducha narodowego i upokorzenia, jakim są dziś dla świata Polacy.

Idąc ulicami Warszawy nie mogłem się uwolnić od wrażenia, że znajduję się w jakimś podupadłym i na wpół zrujnowanym miasteczku…W mieście, w którym zimą nie pali się ani jedna lampa i nie przedsiębierze się żadnych środków zapewniających ludności bezpieczeństwo, każdy zdecydowany złoczyńca może pod osłoną nocy popełnić najbardziej nawet okrutną zbrodnię. Nie byłem też zdumiony słysząc od pana Wroughtona, ministra angielskiego, jak książę Radziwiłł, jeden z największych arystokratów polskich, jadąc na dwór własnym powozem (…), tak całkowicie ugrzązł w błocie (…), że musiał opuścić powóz i przebyć resztę drogi na barkach swych sług. Ku schyłkowi panowania poprzedniego króla, w 1763, Warszawa niemal zupełnie nie miała bruków. Jeszcze obecnie, w tej najpiękniejszej porze roku, po ulewnym deszczu wiele ulic nie sposób przejść pieszo, a nawet przejechać konno czy w powozie. Budynki stawia się tu tak nieregularnie, tak bez żadnego ładu i składu, że w najbardziej uczęszczanych częściach metropolii olbrzymie przestrzenie stoją puste. Przed samym frontem pałacu stanisławowskiego kanały ściekowe są do tego stopnia zaniedbane, że smród wprost obezwładnia. Naród tak niezdolny do usunięcia tych niedogodności lub tak do nich przywykły, że nie dostrzega już, jak dalece nie dają się one pogodzić z bezpieczeństwem, wygodą czy higieną, niewiele odbiegł od barbarzyństwa. A jednak na zasadzie kontrastu Warszawa łączy w sobie jednocześnie całe wyrafinowanie Paryża, sztukę Florencji i sztukę Petersburga. (…)

Praga jest szkaradnym zlepkiem drewnianych bud i chałup, rozrzuconych na piasku, zupełnie bez planu. (…) A przecież jest to główny obiekt widziany z okien zamku królewskiego, wzniesionego na przeciwległym brzegu.

Nigdzie nie widziałem tyle grozy i upokorzenia, ile daje się widzieć na tych ulicach. Wiele z nich przynosi wprost ujmę ludzkości i oskarża politykę państwa. Warszawę zalewa Żydostwo, stanowiące poważną część mieszkańców stolicy. Noszą swoje charakterystyczne stroje i wiodą niepewną egzystencję, trudniąc się szalbierstwem. Większość z nich znajduje się w skrajnej nędzy. Od czasu do czasu padają łupem grabieży, są wysiedlani, więzieni i masakrowani. A jednak, mimo takiego nagromadzenia udręczeń, stale się rozmnażają i jest ich tu więcej niż w Amsterdamie. (…)

Wiele możnych rodzin żyje wprost po królewsku wśród ruin tego umierającego kraju. Na żadnym dworze i w żadnej stolicy nie znajdziesz mężczyzn bardziej wykształconych,  ani też piękniejszych, gładszych i milszych kobiet. (…)

Czułem się w tym kraju jak na najbardziej pouczającej i przerażającej lekcji historii, szczęśliwy jednocześnie, że dane mi było poznać go, nim zostanie ostatecznie wykreślony z listy narodów lub rozdarty przez otaczającego go potężne monarchie, a którego koniec, sadząc z chwili obecnej, nie jest chyba zbyt odległy i w obecnej sytuacji powinien być nawet przez samych Polaków raczej pożądany niż przeklinany. Jestem dumny, że udało mi się ustalić na podstawie najbardziej wiarygodnych źródeł główne przyczyny zewnętrzne, które doprowadziły do rozbioru Polski. Przyczyn bowiem wewnętrznych, wszystkich nieszczęść narodowych należy szukać w odrażającym i chylącym się do upadku stanie ich państwowości. Czegóż zresztą innego można się było właściwie spodziewać w kraju, w którym król jest obieralny, przekupny i bezsilny, w którym szlachta jest niezależna, niekontrolowana i tyrańska, lud zaś pogrążony w niewoli, ciemnocie, ucisku i ubóstwie? Należy się raczej dziwić temu, że w czasach postępu, znamionującego obecne stulecie, Polska tak długo utrzymała swój byt niezależny…

***

Powszechne rozprężenie obyczajów wśród warstw wyższych jest jedną z nie najmniej dziwnych i charakterystycznych cech kraju i stolicy, o których piszę. Ani Petersburg, ani Neapol nie przewyższa Warszawy pod tym względem. Wszystkie zasady moralne, wiążące, oczyszczające i umacniające społeczeństwo, wydają się być wśród Polaków w zaniku. Armia, dwór, Kościół, każdy odcinek życia prywatnego i publicznego są tu jednako skażone. Nawet te instytucje prywatne i publiczne, które z natury swej powinny być wolne od zepsucia, są nimi dotknięte. Młodzieńców, co nigdy nie powąchali prochu i nie posiadają nawet najmniejszego doświadczenia wojskowego, mianuje się tu półkownikami i generałami. Mundur wojskowy, który powinien nosić wyłącznie odbywający służbę wojskową jest sprofanowany; każdy niemal szlachcic pokazuje się wedle własnego widzimisię w jakimś mundurze. Błękitną wstęgę Orła Białego i czerwoną św. Stanisława (…) widzi się tak często, że trudno znaleźć szlachcica, który by nie miał przynajmniej jednej z nich. Mordy i zabójstwa zarówno w stolicy, jak i na prowincji uchodzą bezkarnie, i to tak dalece, że nawet w obecnej porze roku niebezpiecznie jest przebywać na ulicach Warszawy bez towarzysza lub broni. Przestępstwom wszelkiego rodzaju sprzyja nie tylko brak światła na ulicach Warszawy, ale także to, że Rosjanie bronią za pieniądze nawet najbardziej okrutnych zbrodniarzy.

Więzienia królestwa są przepełnione obskurnymi typami obojga płci. Nie są to przestępcy przeciw prawu czy państwu, lecz ofiary arbitralnej siły, gwałtu i wszelkiego rodzaju przymusu.

Uważam, że źródłem nieszczęść Polski jest jej wolność, a o ile mogę sądzić z tych faktów, jakie zdołałem zaobserwować, wydaje mi się, że ze wszystkich krajów Polska znajduje się w najgorszym położeniu.

Inny znów, lamentując nad okropną sytuacją swego kraju, powiedział mi: „Nazwa Polska ciągle jeszcze istnieje, ale narodu już nie ma; ogólne zepsucie i przekupstwo ogarnęło wszystkie klasy społeczne. Wielu z najpierwszych magnatów nawet się nie zarumieni pobierając pensję wypłacaną im przez oba dwory. Jeden publicznie głosi się zwolennikiem Austrii, drugi Prus, trzeci uważa się za zwolennika Francji, a czwarty skłania się ku Rosji.” Obecna sytuacja narodu polskiego przejmuje mnie najwyższą litością, jaką wywołuje zawsze widok upadłej wielkości, i nie mogę myśleć bez żalu i współczucia o tych ludziach…

***

Kiedyś M. Bacciarelli nadworny malarz króla Stanisława Augusta Poniatowskiego namalował jego portret z klepsydrą. Czyżby chciał w ten sposób dać do zrozumienia królowi i narodowi, że jego czas się kończy?