O „ekwipażowej gorączce”, czyli przedmiocie pożądania panien i mężatek

Czy zastanawiali się Państwo kiedyś nad tym, jak wyglądałyby felietony publikowane w „Twoim Stylu” czy „Zwierciadle”, gdyby periodyki te były wydawane ponad 150 lat temu? O czym pisaliby ich autorzy, jakie kobiece wady, słabości staraliby się wydobyć na światło dzienne? Nie? To zapraszam do przeczytania poniższego tekstu. Ale może najpierw krótko o jego historii. Zbierając materiały do swojej drugiej książki, natrafiłam na zbiór felietonów Józefa Symeona Boguckiego zebranych w książce z 1855 roku pt. „Wizerunki społeczeństwa warszawskiego”. Jest to pozycja niezmiernie ciekawa, w której autor piętnuje przywary  dziewiętnastowiecznego społeczeństwa, tworząc jego psychologiczny portret. Czytając ww. książkę, możemy jak przez szkło powiększające zobaczyć naszych przodków w końcu żywych, a nie malowanych. Czyli takich bez pudru i pomady, ze wszystkimi ich przywarami, śmiesznościami itp.

A zatem zapraszam do przeczytania pierwszego felietonu. Został on przeze mnie nieco skrócony, uproszczony i dostosowania standardów dzisiejszego języka, tak by nie zanudzić czytelnika dawną i nazbyt zawiłą polszczyzną.

Tekst opowiada o „ekwipażowej gorączce”, czyli dążeniu dam z wyższych sfer do posiadania własnego powozu. Wątek należy uznać za nadal aktualny, przynajmniej po części. Kiedyś marzono o powozach, dziś marzy się o samochodach. Tak więc nie zmieniło się wiele, bo nadal przedmiot pożądania ma cztery koła.

Ekwipaż – rodzaj luksusowego, lekkiego powozu, pojazdu konnego z zaprzęgiem, znany w XIX wieku.

Ekwipaż do spaceru

Czy wiecie, jakie myśli budzi strojny ubiór w kobiecie? Naturalnie, sądzi każda, że jest bogata. A że wszyscy są bogaci w XIX wieku, więc trzeba się wyróżniać czymś innym. Nie wypada zatem chodzić piechotą, a niektórym nawet pokazywać się w publicznej dorożce. Kobieta po nasyceniu się nowościami z „Magazynu Mód Warszawskich” zaczyna chorować na ekwipaż (tj. pojazd). Słabość ta bywa rzadką w stanie panieńskim, po wyjściu za mąż staje się jednak prawdziwą „ekwipażową gorączką”. Panny na wydaniu przyzwyczajone przez matki do pożądania kosztownych futer, aksamitów i wszelkich liońskich materii za nic mają panów konkurentów co to wdziękiem, młodością, nauką, talentem, a czasem nawet i pensyjką szafują. Jeżeli panna nie lubi -jak to mówią – „piechotare”, żaden z nich targu nie dobije, jeżeli w stajni brak powozu. Za to konkury wygrywa „stare trzęsawisko” z podagrą, jeżeli tylko przybywa co dzień prezentować pannie swą karetę lub kabriolet.

Gdy jednak lata lecą, a „właściwego” konkurenta brak, w oczy panny zaczyna zaglądać blady strach – widmo staropanieństwa. A wtedy zgodziłaby się nawet zajechać pod kościół drabiniastym wozem, byle tylko w ślubnym welonie na głowie.

Biada tylko, gdy taka skromnisia z epoki panieństwa, dopiero w rok po ślubie odkryje tą prawdę, że bez ekwipażu nie ma prawdziwego szczęścia, choćby w najbardziej dobranym małżeństwie. Taka prędzej czy później odważy się wyznać przed światem, że już na zawsze zgubiona, że mąż oszust dopuścił się wobec niej przestępstwa równego zbrodni, narażając ją na los ludzi chodzących piechotą. Nie trzeba nawet słuchać słów i narzekań, wystarczy spojrzeć na tę twarz bladą i cierpiącą, na ten wyraz tęsknoty, której ani doktor, ani apteka nie rozpędzi. A wszystkiemu jedna fabryka powozów zaradzić by mogła.

Jesteśmy przekonani, że jak kobieta czegoś zechce, to dopnie tego prędzej czy później, bo takie jej przeznaczenie, by męża za nos wodzić. Pozostawia go przy tytule pana czy głowy domu, by następnie do własnych interesów go używać. Co oznacza, że jeżeli ten pan w dniach ślubu wykazał 3.000 rubli rocznego dochodu, teraz odkąd pani powzięła zamiar jeżdżenia modnym ekwipażem, musi mieć 6.000, a po roku 10.000. Przypuszczam tylko, że gdy mąż ma całej pensji rocznie 5.000 rubli, powóz już się dostał do miejsca przeznaczenia. Konie stoją w stajni, a pani wyzdrowiała, dowodząc, że skoro ich utrzymanie ma kosztować 3.000 rocznie, to na rodzinę wystarczy 2.000. Lecz co tej pani do tego, że jej służba będzie jeść w przedpokoju chleb razowy na śniadanie, a kartofle na obiad? Co jej do tego, że stangret po pierwszym kwartale nawymyśla z dziedzińca na cały głos, tak by wiadomość doszła do pierwszego piętra, że ma niewypłaconą pensję? Co jej do tego, że stoły zarzucone będą rachunkami krawców i magazynierek, rachunkami panów kupców prowadzących sklepy bławatne, i że czasem piekarz albo rzeźnik rozwali się na krześle w saloniku, czekając na zapłatę. Niech więc pan domu bez szemrania swarzy się z całym regimentem wierzycieli w przedpokoju, niech się wykręca i kłamie, jak może, niech go nawet kto nazwie oszustem lub zagrozi pięścią…, małżonka nawet tego nie posłyszy, bawiąc się wyżełkiem w ostatnim pokoju.

A gdy mąż wróci, małżonka spokojnie zapyta:

– Co ci to moja duszko, żeś tak zbladł jak chusta? Zapewne był kto u nas mój aniele?

– Był jeden mój znajomy, ale już na później odłożyłem jego wizytę.

– Jakże ci ludzie niedelikatni, żeby tak od rana oddawać wizyty.

***

Ps: Mam nadzieję, że ciąg dalszy nastąpi i kolejne felietony Józefa Boguckiego ukażą się niebawem.

***

Na pierwszych dwóch ilustracjach powóz w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. W XIX wieku powóz oznaczał elegancki pojazd otwarty z ruchomą budą, obecnie jest to ogólna nazwa osobowego pojazdu konnego.

Poniżej królowa Wiktoria.