Życie codzienne w XIX wieku na dawnych obrazach

Realizując program stypendialny na rzecz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pn. Kultura w sieci, pozwalam sobie zamieścić poniższy wpis.

***

Od wielu lat pozostaję w kontakcie z rodzinami przechowującymi pamiątki po bliskich, antykwariatami, domami aukcyjnymi, kolekcjonerami. Staram się odnajdywać ciekawe dzieła sztuki i przedmioty życia codziennego, by je dygitalizować, opisywać i w ten sposób ocalać od zapomnienia. Jakiś czas temu w domach aukcyjnych natrafiłam na obrazy Seweryna Bieszczada i Adama Setkowicza. Zainspirowało mnie to do stworzenia wpisu na temat życia codziennego w XIX wieku na podstawie malarstwa z tego okresu.

***

W XIX wieku popularny temat malarstwa stanowili ludzie zarabiający na życie graniem – wędrowni skrzypkowie, lirnicy, kataryniarze… Trudno się dziwić, skoro byli nierozerwalnie związani z widokiem dawnych miast. Stawali na rogach ulic, wchodzili na podwórka kamienic w nadziei zarobienia kilku groszy. Nie raz takich muzyków nazywano zakałami miasta, ich melodie bowiem nie pozwalały odpocząć w ciszy. Na wędrownych grajków dość powszechnie narzekano w prasie codziennej. Satyryk Franciszek Kostrzewski nazwał ich nawet „dręczycielami podwórzowymi spokojnego lokatora warszawskiego”.

Będąc dzieckiem widziałam jeszcze kapele wygrywające melodie pod oknami mojego bloku. Wydawały mi się staroświeckie, śmieszne, niegodne uwagi. Dziś wyrzuciłabym przez okno wszystkie pieniądze, by móc je zobaczyć ponownie – ten element życia społecznego, który zniknął bezpowrotnie.

Poniżej odnaleziony przeze mnie obraz Seweryna Bieszczada pochodzący z archiwum Desy Unicum w Warszawie (dziękuję domowi aukcyjnemu za udostępnienie zdjęcia). Oto biedny, wędrowny skrzypek patrzy w górę i dziękuje za datek, który niebawem zostanie wyrzucony przez okno. Na głowie żydowska jarmułka, a na niej cylinder. Cóż za „cudowne” połączenie miejskiej mody z talmudycznym obyczajem.

Poniżej fragment obrazu – nieśmiało namalowana postać, czyli dziewiętnastowieczne graffiti.

Poniżej obraz polskiego malarza Henryka Pillati. (Muzeum Narodowe w Warszawie)

Poniżej wędrowny lirnik na obrazie Adama Setkowicza z 1904 r. będącego w ofercie Domu Aukcyjnego Ostoya w Warszawie (dziękuję za udostępnienie reprodukcji).

Zdarzało się, że wędrujący muzykanci byli ślepi i to bynajmniej nie z powodu chorób. Niejednokrotnie okaleczali się sami dla wzbudzenia większego współczucia, innym razem robili to ich rodzice. – „Natura nie odjęła im wzroku, lecz albo sami się ślepili, lub od własnych rodziców zostali oślepieni. Znałem takiego dziada w tej właśnie okolicy, który dwóch synów swoich oślepił. Jak wieść ludowa niesie, do oślepienia używają albo znanego sobie soku ziela, albo też rozpalonej blachy. Ślepiec taki albo gra sam na lirze lub go oprowadza młody chłopiec”- Pisał autor artykułu o lirnikach publikowanego na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” z 1861 roku.

Poniżej ślepy grajek na obrazie Wincentego Śledzińskiego z 1892 r. (Muzeum Narodowe w Warszawie)

Wędrowni grajkowie byli to ludzie stojący na samym dole społecznej drabiny. Często bez domu i rodziny robili, co mogli, by przetrwać w mieście. Poniżej wiersz pt. Grajek z pisma Wesoły Kurierek z 1897 r. (nr 3)

Każdy zarabiał, jak mógł. Jedni grali, inni nosili katarynki, jeszcze inni teatrzyki. Poniżej obraz Antoniego Kozakiewicza z 1881 r. pt. Wędrowny teatrzyk z archiwum Domu Aukcyjnego Agra Art w Warszawie (dziękuję za udostępnienie).

Kliknij, aby powiększyć.

***

Poniżej odnaleziony przeze mnie w archiwum Desy Unicum w Warszawie obraz Seweryna Bieszczada z 1887 r. pt. Zbite lekarstwo (dziękuję za udostępnienie). Oto dziewczynka po wyjściu z apteki stłukła lekarstwo. Prawdziwy koniec świata – pieniędzy na drugie nie będzie.

Na obrazie powyżej proponuję zwrócić uwagę na drugi plan i na afisze poprzylepiane do ściany budynku. Wieszane byle jak i byle gdzie były prawdziwą zmorą miast w XIX wieku. Nie raz możemy odnaleźć je na zdjęciach dawnych ulic. Poniżej kościół św. Idziego na końcu ulicy Grodzkiej w Krakowie wraz z przybudówkami oblepionymi afiszami. (Archiwum Narodowe w Krakowie) Kliknij, aby powiększyć.

Poniżej Mały Rynek w Krakowie. Na budynku po lewej stronie widoczne niedbale przyklejone afisze. (Muzeum Krakowa)

Kliknij, aby powiększyć.

Poniżej jedna z ulic Wrocławia. (Biblioteka Cyfrowa Uniwersytetu Wrocławskiego)

Kliknij, aby powiększyć.

Poniżej kolejny obraz Seweryna Bieszczada pt. Czeladnik krakowski. (Muzeum Krakowa) I znów niedbale poprzyklejane afisze.

Proponuję pozostać w klimacie szarych, odrapanych ulic. Poniżej obraz Antoniego Kozakiewicza z 1891 r. pt. Na ulicy. Z archiwum Domu Aukcyjnego Agra Art w Warszawie (dziękuję za udostępnienie).

***

Poniżej kolejny obraz Antoniego Kozakiewicza pt. Handel starzyzną z 1880 r. Obraz pochodzi z archiwum Domu Aukcyjnego Agra Art w Warszawie (dziękuję za udostępnienie).

Kliknij, aby powiększyć.

Biorąc po uwagę zubożenie społeczeństwa w XIX wieku, handel używaną odzieżą był zjawiskiem bardzo powszechnym.

***

Poniżej obraz Seweryna Bieszczada pt. W karczmie, przedstawiający scenę bójki. (Muzeum Podkarpackie w Krośnie) Karczma ta posiada typowy układ, przy którym w jednej izbie znajduje się pomieszczenie dla gości, a druga stanowi mieszkanie gospodarza.

Kliknij, aby powiększyć.

W Polsce karczmy prowadzili zazwyczaj Żydzi. W pamiętnikach nie raz narzekano na ich stan. Maria Kietlińska wspominała:

„Nieubłagana proza życia w postaci brudnej karczmy żydowskiej stanęła mi przed oczyma. Wtłoczyliśmy się z powozem w wąską sień zajazdu na rynku, gdzie nam dano „wielką salę”- W „sali” nie było nic prócz starego, krzywego bilardu z potarganym, niegdyś zapewne zielonym, suknem. Przyniesiono dwa brudne stołki i siano na posłanie. (…). Leżąc wszyscy pokotem na ziemi (…) usnęliśmy rychło. Obudziło mnie po chwili nie tylko głośne chrapanie kuzynki, lecz także jakieś mrowie, przebiegające po ciele. Zapaliwszy świecę spostrzegłam z przerażeniem, że dopadło mnie czarne robactwo. Myślałam, że mrówki wypełzły spod brudnej podłogi. Były to – pchły! Takiego roju nie widziałam nigdy. Zerwałam się z posłania i zmieniwszy bieliznę wlazłam na bilard, gdzie okrywszy się pledem, bez poduszki pod głową się położyłam.”

(M. Kietlińska Wspomnienia, Kraków 1986 r., s. 231 – 232)

Równie niepochlebną opinię wystawił dawnym karczmom podróżujący po Polsce w XVIII wieku astronom i matematyk Johann Bernoulle:

„…u brudnych Żydów (…) nie można było liczyć na smaczne potrawy, czyste naczynia, łóżka itd. Co zamożniejsi Polacy przywykli w czasie podróży wozić z sobą jeszcze dotychczas łóżka, nakrycia stołowe, żywność – słowem, połowę gospodarstwa, stąd też oberżyści nie uważają za warte zachodu i wydatków obfitsze zaopatrzenie się, nawet gdyby leżało to w granicach ich możliwości”

(J. Gintel, Cudzoziemcy o Polsce. Relacje i opinie, t. II, Kraków 1971, s. 55)

***

Poniżej obraz Leopolda Lofflera z 1858 r. odnaleziony przeze mnie w ofercie Galerii Sztuki „Skowron” znajdującej się na Starym Rynku w Poznaniu (dziękuję za udostępnienie).

Gdy patrzę na powyższy obraz, przypomina mi się rozmowa z moją babcią (urodzoną w 1910 r.). Kiedyś zadałam jej pytanie, jak się uczyła, gdy chodziła do szkoły. Babcia odpowiedziała bez namysłu: „jak to jak, ojciec zaniósł do szkoły kurę i jajka, to się uczyłam”. Jednym słowem dzięki hojności pradziadka nauka mojej babci szła do przodu, a przynajmniej można było zachowywać takie pozory.

Na obrazie matka przynosi w wiklinowym koszu nauczycielowi butelkę wina i kaczkę. Nie wiadomo, czy w związku z prośbą o przyjęcie dziecka do szkoły, czy raczej z przeprosinami za jakiś chłopięcy wybryk. Nie wnikając w szczegóły, należy stwierdzić, że obraz cudownie przenosi w czasie.

***

Poniżej kolejny obraz Leopolda Lofflera z ok. 1871 r. pt. Szkoda wąsów, będący w ofercie Domu Aukcyjnego Agra Art w Warszawie (dziękuję za udostępnienie)

Kim jest mężczyzna ciągnięty za wąsy przez małego chłopca? Ojcem? Na pewno nikim z domowników. Proszę obejrzeć obraz i zastanowić się dlaczego.

Dziewiętnastowieczne zasady savoir vivre wymagały, by w miejscach publicznych pojawiać się z nakryciem głowy (cylindrem, melonikiem, kapeluszem, a w uboższych warstwach kaszkietem). W pomieszczeniach zamkniętych nakrycia ściągano, aczkolwiek nadal wypadało je mieć przy sobie. Wchodzono więc z nakryciami do pokojów podczas wizyt, a nawet na sale balowe. Cylinder leżący na krześle obok świadczy o tym, że mamy do czynienia z gościem, a nie domownikiem. Być może starszy pan jest dziadkiem?