Magiczne światło naftowej lampy

Jestem kolekcjonerką obrazów, ale nie tych które kupić można na aukcjach Londynu, Warszawy czy Nowego Yorku, ale tych darmowych znalezionych w internecie w „jotpegach” i „pedeefach”. Co decyduje o ich wartości w moim subiektywnym mniemaniu? Co sprawia, że akurat te, a nie inne są dla mnie bezcenne? Sceny, które przedstawiają. Jeżeli obraz sprawia, że przenosimy się w czasie i oglądamy scenę, której już nie ma w naszym realnym świecie, to jest bezcenny. Z tego też powodu nigdy nie zachwyciłabym się słonecznikami Van Gogha czy abstrakcjami Picassa. Te pozostawiam osobom o grubych portfelach i szybkich samochodach. W nawiązaniu do tego wątku chciałam przedstawić Państwu dwa obrazy szwedzkiego malarza Knuta Ekwalla. Ale może najpierw wyjaśnię, dlaczego akurat je.

***

W XIX wieku blask płynący z lampy naftowej zawieszonej nad stołem miał magiczną moc przyciągania domowników. Nic tak nie integrowało nocą rodziny jak światło. W pomarańczowym kręgu roztaczanym przez lampę gromadzili się wszyscy. Ojciec czytał przy stole „Nową Reformę”, matka obok wyszywała jakiś motyw na serwecie do jadalni, a dzieci odrabiały zadanie – wspomina Stanisław Broniewski (w: „Kopiec wspomnień, Kraków 1959 r.). Wielu miało ogromny sentyment do tych wspólnie spędzanych chwil. Helena Duninówna opisuje, że przed długi czas nie mogła przyzwyczaić się do wynalazku, jakim była elektryczność, dająca agresywny i zbyt jasny blask. Gdy elektryczność zapanowała w mieszkaniach, domownicy zaczęli rozchodzić się do swoich pokoi, już nie spędzali wieczorów razem w jednej smudze światła dawanego przez płomień (w: „Odeszło – żyje” Łódź 1961 r.).

***

No i może jeszcze dwa obrazy nieznanych mi malarzy. Poniżej obraz bardzo podobny do tego wcześniejszego, choć nie identyczny. Czyżby drugie dzieło tego samego artysty? A może kopia sporządzona przez kogoś innego?