O dawnych biurach stręczenia małżeństw

W XIX wieku problemem, nad którym pochylały się składy orzekające sądów, była możliwość pobierania opłat za pośrednictwo w kojarzeniu małżeństw. Sprawy takie trafiały na wokandę wtedy, gdy zleceniodawca odmawiał uiszczenia wynagrodzenia za swaty. Powody mogły być dwa, to jest nieuczciwość po stronie zleceniodawcy, czyli chęć zaoszczędzenia na wydatkach lub nieuczciwość zleceniobiorcy. Niestety zdarzali się tacy pośrednicy, którzy wyolbrzymiali zalety kandydata do ręki, stan jego majątku i jednocześnie odejmowali mu wad. A wszystko zgodnie z zasadą, że towar zachwalany sprzedaje się lepiej.

Umowy matrymonialne, jakie zawierano w XIX wieku, były najczęściej umowami rezultatu, w których wynagrodzenie wypłacane było od efektu tj. dopiero w razie zawarcia związku. Pośrednicy czasem podejmowali się „zadań specjalnych”, polegających na doprowadzeniu do małżeństwa z określoną z imienia i nazwiska osobą, innym razem zamawiający wskazywał jedynie krąg, z którego powinien pochodzić kandydat (np. kupców, urzędników, emerytów). Prowizja często była stosunkowa i zależała od wysokości posagu kobiety lub majątku mężczyzny. Swaci działali bądź półprywatnie wykorzystując swoje znajomości w kręgach i relacje towarzyskie, bądź w bardziej zaawansowanych formach zwanych „biurami stręczenia małżeństw”. Znawcy tematu i specjaliści od moralności uważali, że jest rzeczą naganną pobieranie prowizji od zawartego związku małżeńskiego, który przecież był sakramentem, nie mógł zatem wynikać z kupczenia i chęci zysku. Niestety nie mieli tu racji. W omawianym okresie rzeczą zupełnie naturalną było zawieranie małżeństw przez młodych pod przymusem rodziny, ze względów finansowych tj. dla posagu żony, czy też z konieczności zabezpieczenia się przez kobietę na przyszłość… Jednym słowem z wszelkich możliwych powodów, które z prawdziwym uczuciem i sakramentem nie miały wiele wspólnego. Specjalistom od moralności wtórował ustawodawca. Paragraf 879 pkt.1 Ustawy cywilnej austriackiej z 1811 roku stwierdzał, że umowy o wynagrodzenie za pośredniczenie w zawarciu małżeństwa są nieważne. Tym samym należności z nich nie mogły być skutecznie dochodzone przed sądem. Pośrednicy robili, co mogli, by naginać prawo i interpretować je zgodnie z własnym interesem, przekonując, że nieważne jako niezgodne z etyką byłoby tylko pośredniczenie w rokowaniach małżeńskich, nagabywanie do zawarcia związku, ale nie samo skojarzenie osób tj. podawanie imion i nazwisk potencjalnych kandydatów. Nie podzielił tej interpretacji Najwyższy Trybunał Sądowy, który stwierdził, że już samo rejestrowanie (cytuję): „wzajemnego popytu i wzajemnej podaży” na podstawie ogłoszeń matrymonialnych znajdujących się w gazetach podpada pod zakaz zawarty w ustawie. Podobnie niemiecki Kodeks cywilny z 1896 r. w paragrafie 656 przewidywał brak możliwości dochodzenia roszczeń przed sądem z takiej umowy. Bardziej wyrozumiałe było orzecznictwo sądów szwajcarskich, które dopuszczało zawieranie umów rezultatu w tej materii. Za niezgodne z zasadami współżycia społecznego uznawało zawieranie takiego kontraktu, w którym klient zlecał tak naprawdę poszukiwanie majątku, a nie osoby, to jest znalezienia żony jakiejkolwiek, „byle tylko miała pieniądze”. Opisany powyżej problem nie był błahy, skoro w 1938 roku Seweryn Rosmarin postanowił rozprawić się z tematem na 277 stronach swojej książki pt. „Pośrednictwo przy zawieraniu małżeństw. Konkubinat”, a dzięki której mógł powstać niniejszy tekst.

Prawo prawem, orzeczenia sądowe orzeczeniami, nie zmienia to postaci rzeczy, że swaci działali z powodzeniem na rynku matrymonialnym. Wprawdzie w zaborze austriackim i pruskim nie korzystali z ochrony prawnej z powodów opisanych powyżej, nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że przecież wielu klientów płaciło dobrowolnie, a tym samym droga sądowa nie była potrzebna.

Po pierwszej wojnie Światowej zaczęto stawiać pytanie, czy tak daleko idąca ingerencja państwa w stosunki prywatne obywateli jest celowa. Czy państwo, które przecież jest przeciwne stosunkom pozamałżeńskim, powinno stać na przeszkodzie dążeniom do zawierania małżeństw. W dodatku przecież zdarzają się ludzie zagubieni, nieśmiali, dotknięci „kompleksem mniejszej wartości”, którzy przybywają z prowincji do miasta i nie mają w nim stosownych kontaktów towarzyskich. Coraz częściej pojawiały się głosy, że sądy powinny zajmować się sprawami bardziej poważnymi niż „pranie brudnej bielizny” jak to poetycko określano. W konsekwencji po odzyskaniu niepodległości nasz ustawodawca postanowił nie zajmować się tym tematem.

***

Zdaniem Seweryna Rosmarina najstarsze znane anonse matrymonialne pochodzą z 1695 roku. Pojawiły się w piśmie pt. „Collection for Improvment of Husbandry and Trade” w Anglii.

„Gentleman lat 30, który powiada, że ma znaczny majątek, ożeniłby się chętnie z młodą damą, która posiada majątek wartości około 3.000 funtów i pragnie zawrzeć odpowiednią umowę w tej sprawie”.

„Młody człowiek, lat 25, mający dobre przedsiębiorstwo, którego ojciec gotów jest dać mu tysiąc funtów, zawarłby chętnie stosowne małżeństwo. Rodzice wychowali go jako dissentera; jest on trzeźwym mężczyzną.”

***

Poniżej ilustracja z 1887 roku.