Nie ma już wędrownych grajków i lirników.

W XIX wieku, w czasach bez radia, telewizji i odtwarzaczy CD ten, kto potrafił „podarować” nieco muzyki, był prawdziwym skarbem. A dziś? No cóż, przybywa odtwarzaczy, a ubywa osób umiejących grać na instrumentach. Z pejzaży wsi i miast znikają kataryniarze, lirnicy, wędrowni grajkowie.

***

Poniżej lirnicy. Wstępowali oni do karczm, by za szklankę wódki i coś do jedzenia grać na swoich lirach i śpiewać pieśni ludowe.

Poniżej pozostali wędrowni i „niewędrowni” muzycy.

***

Wędrowni muzycy, podobnie jak lirnicy chodzili po wsiach, jarmarkach, odpustach, czasami też zachodzili do miast. Miejscem pracy jednych była ulica czy plac (i ci zbliżali się do żebraków), miejscem pracy drugich gospoda. Zakres ich uzdolnienia był różny. Jedni zajmowali się tylko graniem, inni grali i śpiewali. Jeszcze inni dołączali do tego trzeci talent w postaci snucia fantastycznych opowieści, przypowieści, anegdot.

Wielu wędrujących muzyków było ślepych i to bynajmniej nie z powodu chorób. Niejednokrotnie oślepiali się sami dla wzbudzenia większego współczucia, innym razem robili to ich rodzice. – „Natura nie odjęła im wzroku, lecz albo sami się ślepili, lub od własnych rodziców zostali oślepieni. Znałem takiego dziada w tej właśnie okolicy, który dwóch synów swoich oślepił. Jak wieść ludowa niesie, do oślepienia używają albo znanego sobie soku ziela, albo też rozpalonej blachy. Ślepiec taki albo gra sam na lirze lub go oprowadza młody chłopiec…” Pisał autor artykułu o lirnikach publikowanego na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” z 1861 roku.

Poniżej obraz Wincentego Ślendzińskiego pt. Ślepy grajek (w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie).

Wędrownych muzyków opisywała także Ewa Felińska. Siadali na wiejskim placu grając młodzieży i biorąc po groszu za jeden taniec. Czasami jakiś wiejski „bogacz” rzucił całą złotówkę, zamawiając kilka tańców dla dziewcząt. Te zaś korzystając z niespodzewanej hojności „chwytając jedna drugą kręciły się do upadłego, aby nie dać zmarnować hojnego podarunku i męczyły muzykusa póki nie odrzępolił za wziętą złotówkę.”

***

Poniżej rysunek F. Kostrzewskiego pt. Najazd na Warszawę koncertantów zagranicznych.